Zobacz też


Słoik pełen złota. Wspomnienia Teresy Szelągowskiej z Domu Bauer inspiracją dla słuchowiska IMG

Zdjęcie ilustrujące artykuł: Słoik pełen złota. Wspomnienia Teresy Szelągowskiej z Domu Bauer inspiracją dla słuchowiska IMG
 


Nasz ostatni artykuł odbił się szerokim echem. Z tego powodu postanowiliśmy kontynuować opowieść o losach rodziny Jana Bauera. W poprzednim odcinku skupiliśmy się na wątku z początku II wojny światowej. Prawdę powiedziawszy, był tylko zapowiedzią tego, co spotkało rodzinę w czasach hitlerowskiej okupacji. Zanim wrócimy do wspomnień córki Jana Bauera - Teresy, chcemy poinformować, że Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie przygotowuje sześć odcinków słuchowiska IMG – „Miasteczko”, które w większości poświęcone będzie losom Bauerów, opartych na wspomnieniach Pani Teresy. Wspomnienia te przekazała nam jej córka – Anna.

Powrót do tego tematu jest także okazją do podzielenia się z Państwem dobrą wiadomością. Wysoko oceniony przez Biuro Programu Niepodległa projekt, zgłoszony przez Dział Obsługi Wystaw i Edukacji Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, z lokatą 2 miejsca (na 323 zgłoszone projekty), uzyskał dotację w wysokości 27 tysięcy złotych. Wśród działań objętych projektem „Interaktywne Muzeum Gniezna 2022. Niepodległość na ulicach”, oprócz wystaw plenerowych, spacerów przewodnickich i spotkań popularyzujących historię lokalną, zapewnia nagranie słuchowiska w pełni realizowanego przez popularyzatorów z Muzeum.

Rok w Trzebowisku

To tylko jedna z najbardziej wstrząsających historii rodziny Jana Bauera. Dziś, spojrzenie na nią urasta niemal do zdarzeń metafizycznych. W artykule nie ujawniamy na razie wersji literackiej. Pracują nad nią Muzealny Detektyw wspierany przez Jakuba Magriana (adiunkt Działu Naukowego Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie) oraz Dawida Junga (wydawca i przedstawiciel Związku Pisarzy Polskich).

Chcielibyśmy, bez zbędnych komentarzy, zaprezentować obszerny fragment wspomnień Teresy Szelągowskiej, córki Jana i Wandy Bauerów. Zaciekawionych ich historiami - odsyłamy do poprzedniego artykułu.

Gdy skończyłam cztery lata, zaczęłam chodzić do przedszkola im. św. Wojciecha prowadzonego przez siostry zakonne. Genia chodziła do szkoły św. Jana, gdzie w czerwcu 1938 roku, ukończyła siedem klas i została przyjęta do I klasy Szkoły Przemysłowo-Handlowej, kończąc pierwszą klasę w czerwcu 1939 roku. Ja natomiast w czerwcu 1939 roku, ukończyłam czwartą klasę szkoły podstawowej. - wspomina pani Teresa. Ojciec, kupując dom na ulicy Świętokrzyskiej nie sprawdził, że był on obciążony długami i stracił wszystko. Musieliśmy się wyprowadzić. Rodzice wynajęli mieszkanie przy ulicy Grzybowo 13. Z tym mieszkaniem związani byli już do końca - czytamy dalej.

Fragment opowiadający o zdarzeniach z początków II wojny opublikowaliśmy ostatnio. Przechodzimy więc do tego, o czym jeszcze nie pisaliśmy, a co przeżyli Bauerowie tuż po wysiedleniu. Przypomnijmy jednak, że Bauerowie, by ratować życie swoje i rodziny Tomczaków z ul. Libelta, dobrowolnie, pod eskortą Niemca - Oskara (syna sąsiadki, niemieckiej wdowy z ulicy Żuławy), udali się do obozu zorganizowanego przez Niemców na terenie byłej Garbarni.

1 marca 1940 roku wyprowadzono nas z obozu pod eskortą gestapowców z karabinami i psami. Załadowano nas do zatłoczonych wagonów towarowych i wywieziono w nieznane. Jechaliśmy tylko nocą, a w dzień spychali nas na boczne tory. Baliśmy się, co z nami zrobią. Podróż trwała trzy dni i trzy noce. Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Otworzono wagony. Był to Rzeszów. Zmarzniętych i głodnych - wypędzono z wagonów. Tam czekały wozy z poszczególnych gmin. Do każdej gminy przydzielono dwie rodziny. Nasza rodzina i rodzina państwa Hybzów z trzema synami, została zabrana do wsi Trzebowisko - tak Pani Szelągowska opisuje początki wojennej tułaczki. Zdjęcie, zamieszczone przed tytułem artykułu, przedstawia całą rodzinę Bauerów, a zrobione zostało właśnie w Trzebowiskach.

Sołtys dał nam starą chatę bez jakiegokolwiek wyposażenia. W kuchni był jednak stary piec. To nas bardzo ucieszyło. Nazbieraliśmy trochę chrustu, gałęzi i mama rozpaliła ogień. Na dworze było jeszcze bardzo zimno. Po tylu dniach poniewierki poczuliśmy wreszcie ciepło. Niedaleko był sklep. Za pieniądze schowane w lalce mama kupiła trochę żywności i ugotowała pyszną zupę mleczną. Uczta po tak długiej poniewierce i głodzie była prawdziwie królewska. Mieszkańcy Trzebowiska patrzyli na nas trochę nieufnie. Twierdzili, że u nich też są Niemcy, ale nikomu krzywdy nie robią. Uważali, że widocznie zasłużyliśmy sobie, że nas wysiedlili. Najlepszy był dziadek Dodolak, tak go nazywali. Miał chałupę obok nas. Mieszkał sam. Przyniósł nam snopki słomy, żebyśmy mieli się gdzie przespać, trochę drewna na opał i bardzo nam współczuł. Byliśmy mu naprawdę wdzięczni. Po dłuższym czasie i mieszkańcy Trzebowiska przekonali się, że jesteśmy uczciwi, że nie tylko nas, ale wielu Polaków z Wielkopolski i okolic, Niemcy wysiedlają z domów. Zaczęli nas odwiedzać, przynosili nam, co mogli. Wypytywali, jak to się stało - wtedy zaczęli przychylnie na nas spoglądać. Co kto mógł, to nam przynosił. Były to stare meble, krzesła, szafa, łóżka, stół i choć sami nie byli bogaci, ratowali nas również żywnością. Razem z Genią chodziłyśmy zbierać kłosy. Ojciec je młócił i na maszynie własnego pomysłu mielił. Mama piekła z tego chleb. Przez Trzebowisko płynęła rzeka Wisłok. Ojciec zgłosił się do pracy przy regulacji rzeki. Pracę miał ciężką. Stał cały dzień w wodzie. Nabawił się reumatyzmu. Pracował tam również pan Hybza, który po przeziębieniu dostał zapalenia płuc. Nigdy już do Gniezna nie powrócił. Zmarł na wygnaniu. Osierocił żonę i trójkę synów. Mama z Genią pomagały ludziom w gospodarstwie, ja natomiast chodziłam z córką sołtysa, Marysią, paść krowy. Bardzo tego nie lubiłam, ale musiałam iść, bo sołtys nam dużo pomagał. Marysia była troszkę młodsza ode mnie. Rano przychodziła pod okno i wołała „Talanu już idziemy”. Nie miałam wyjścia, musiałam iść. Pani sołtysowa szykowała nam zawsze pajdy chleba. W każdej wydłubała dziurę i nakładła w nią masła i sera. To było nasze bardzo dobre śniadanie. Ludzie byli dla nas coraz bardziej serdeczni.

Niemcy też byli różni

Wspominaliśmy już, za panią Teresą, o synu sąsiadki - Niemcu, który uratował, życie rodzinie Bauerów. Niesamowitym wydaje się dziś fakt, że Teresa z domu Bauer, której rodzinę hitlerowcy skazali na tułaczkę tylko dlatego, że ojciec rodziny Jan nie podpisał volkslisty i tym samym odmówił współpracy z III Rzeszą, potrafi patrzeć na Niemców bez nienawiści i ze zrozumieniem. Być może wieloletnie życie obok niemieckich sąsiadów w Wielkopolsce przypominało, że nie narodowość decyduje o tym, jakim kto jest człowiekiem.

We wsi stacjonowali również Niemcy. Jak nie mogli się porozumieć z miejscową ludnością to przychodzili po naszą mamę, która znała język niemiecki i pomagała jako tłumacz. Ci Niemcy to byli prości ludzie. Oni też mieli dosyć tułaczki. Na czas wojny powołano ich do wojska. Zostawili całe rodziny, żony, dzieci. Nie mogli zrozumieć, jak można z własnego domu kogoś wyrzucić. Mówili, że najchętniej zdjęliby mundury i spalili w piecu. W Trzebowisku mieszkaliśmy rok, nie było lekko, ale mieliśmy dach nad głową.

Tak szerokie spojrzenie na losy ludzi oraz czytanie historii przez ich pryzmat, być może przydałoby się i niektórym historykom.

Jelonki. Tych widoków nie zapomnę

Kiedy uświadamiamy sobie, że wspomnienia dotyczące gnieźnieńskiej rodziny Bauerów, niektóre z opowiedzianych historii wydają się zasługiwać na realizację filmową. Poczytajmy o tym, jak brat ojca autorki, przeprowadził - wysiedlonych z Grzybowa 13 do Trzebowiska - na przedmieścia w Warszawy. Tu zaczyna się niesamowita historia słoika pełnego złota.

Rodzina Bauer przed domem w Jelonkach, z tyłu Piotr Bauer vel Czajkowski
Rodzina Bauer przed domem w Jelonkach, z tyłu Piotr Bauer vel Czajkowski

Brat ojca - Piotr Bauer - mieszkał w tym czasie w Płocku z żoną i synem Waldkiem. Wujek dowiedział się, gdzie nas wywieźli i przyjechał zobaczyć jak żyjemy. Gdy zobaczył w jakich warunkach mieszkamy, w jakiej biedzie, namówił nas do wyjazdu do Warszawy. Miał trochę znajomości i pieniądze. Załatwił nam mieszkanie i mały sklepik spożywczy na Jelonkach pod Warszawą. Pomógł się spakować, co nie było trudne, bo właściwie nie mieliśmy nic, tylko to co na sobie. 1 kwietnia 1941 roku wyjechaliśmy do Jelonek, które były przedmieściem Warszawy.

Początki, a właściwie czas do wybuchu powstania warszawskiego, nie zapowiadały dramatu na Jelonkach.

Zamieszkaliśmy na ulicy Szopena 22. Do pętli tramwajowej było około 20 minut drogi. Stąd już można było dojechać do Warszawy. Wujek pomógł nam zagospodarować sklepik i jako tako urządzić mieszkanie. Sam powrócił do Płocka - napisała pani Teresa.

Tutaj w pamiętniku pojawia się wspomnienie o działaniach Jana Bauera w Armii Krajowej, której poczynaniami, rzecz jasna, Jan Bauer nie chwalił się w rodzinie. Jest też motyw konspiracyjnej „Gromadki”, w której pod przewodnictwem nauczycielki Władysławy Tartas, działała również pani Teresa. Motyw działalności konspiracyjnej opiszemy jednak szerzej po zakończeniu kwerendy w IPN i archiwach wojskowych.

Jelonki, choć na czas wojny - w porównaniu do reszty Warszawy - mogły wydać się sielanką, nie były jednak wolne od bólu wojny. Tu jednak oddajmy głos autorce wspomnień.

Do szkoły jeździłam tramwajem, nieraz pod strachem. Tramwaj przejeżdżał przez ul. Chłodną, na której po jednej i drugiej stronie było Getto dla Żydów. Do dzisiaj pamiętam i nigdy nie zapomnę wygłodzonych dzieci, obdartych, z dużymi brzuchami i chudymi nogami. To był straszny widok. Innym razem tramwaj musiał się zatrzymać, bo Niemcy prowadzili przez ulicę Żydów ustawionych w szeregu, najpierw dzieci, potem kobiety i na końcu mężczyzn. Po obu stronach szli gestapowcy z karabinami. W oczach tych biednych ludzi widziałam rozpacz i strach. Szli prawdopodobnie na zagładę. Było też tak, że tramwaj zatrzymywano, bo na ulicy odbywała się egzekucja Polaków. Tych widoków nigdy nie zapomnę – tak urywa ten wątek Teresa Szelągowska.

Siostry Bauer w Warszawie, rok 1941
Siostry Bauer w Warszawie, rok 1941

Komu mieliśmy zgłosić? Niemcom?

Na Jelonkach panował względny spokój. Sklepik nasz funkcjonował dobrze. Któregoś jednak dnia, gdy wróciłam ze szkoły do domu, wchodząc do sklepu ze strachem zobaczyłam, że rodzice, Genia i klient, który był w sklepie, stoją odwróceni twarzą do ściany z rękoma na głowie. W sklepie było trzech nieznanych mężczyzn. Mieli ze sobą broń. Gdy mnie zobaczyli musiałam tak samo stanąć pod ścianą. Zaczęłam płakać, ale ojciec przytulił mnie i uspokoił. Zabrali wszystkie pieniądze z kasy, w torby naładowali towar, rzucili kulkę na kontuar i ostrzegli, że jeśli gdzieś to zgłosimy, to ta kulka będzie wykorzystana na nas. Komu mieliśmy zgłosić? Niemcom? Byli to prawdopodobnie partyzanci przebywający w lasach. Mimo tych różnych przeżyć, trzy lata spędzone na Jelonkach nie były najgorsze. Powodziło nam się nieźle.

Jak dotąd faktycznie losy Bauerów z Gniezna układają się całkiem nieźle (biorąc pod uwagę okoliczności). Jest wprawdzie moment, kiedy ukrywają wuja Piotra i wyrabiają mu fałszywe dokumenty, ale skład prosperuje, a strzały i wybuchy wydają się być jeszcze odległe.

Słoik złota i 1944

Kolejne wydarzenia sprawiają, że komentarze od autora artykułu są zbędne, dlatego udostępniamy fragmenty wspomnień, które przypomnijmy, przekazała nam wnuczka Jana i Władysławy Bauerów - Anna Wysocka.

Czekaliśmy wszyscy z utęsknieniem na koniec wojny. Niemcy jednak dalej panoszyli się w Warszawie. Nadeszło jednak to najgorsze. 1 sierpnia 1944 roku. Wybuchło powstanie warszawskie. Żyliśmy znowu w strachu. Ludność z Warszawy uciekała, chowała się gdzie mogła. W ogrodzie naszego domu stał duży budynek gospodarczy. Kiedyś państwo Baranowscy z Warszawy, również Gnieźnianie, założyli tu wytwórnię wód gazowanych. Jak zaczęło się powstanie, zlikwidowali wytwórnię i gdzieś się wyprowadzili, nie pamiętam dokąd. Szopa stała pusta, ale wkrótce zapełniła się uciekinierami z Warszawy. Co kto mógł ratował i uciekał z miasta. Bomby spadały również na Jelonkach. Noce spędzaliśmy w piwnicy. Nad Warszawą płonęła wielka łuna ognia. Dzień i noc słychać było strzelaninę i odgłosy bombardowania.

Między uciekinierami byli także właściciele hurtowni papierniczej, u których ojciec zaopatrywał się w papier do naszego sklepu. Wszystko stracili, spalono im hurtownię i mieszkanie. Pamiętali nasz adres na Jelonkach i ukryli się w szopie razem z uciekinierami. Sądzili, że tu będzie bezpiecznie. Z całego dobytku uratowali słoik z różnymi wyrobami ze złota. Nigdy nie przypuszczali, że na Jelonkach Niemcy też wyrzucą ludzi i podpalą domy. Nie wiedzieli, co się z nimi stanie, więc przyszli do ojca i poprosili, żeby ten słoik gdzieś ukrył, bo to ich cały majątek. Ojciec z mamą wykopali dół w piwnicy i tam słoik, odpowiednio zabezpieczony, ukryli. Nikt nie spodziewał się, że nas również wyrzucą i nasz dom zostanie spalony. Dla pewności ojciec dał im adres do Gniezna, do naszego mieszkania na Grzybowie, bo twierdził, że cokolwiek się stanie, jeżeli tylko przeżyjemy, to do Gniezna na pewno powrócimy. W szopie, na podwórku, schowała się też 14 -letnia Żydówka. Jej rodzice zginęli. Przygarnęliśmy ją do siebie, żywiła się u nas. W nocy spała z nami w piwnicy, bardzo bała się bombardowania. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, na pewno byśmy ją przyjęli do naszej rodziny. Z żywności, która jeszcze została w sklepie mama z Gienią gotowała w dużym kotle zupę i ratowała uciekinierów.

Wątek odwagi i poświęcenia Bauerów na pewno będzie mocno akcentowany przez autorów słuchowiska. To postawy niezwykle ludzkie, których dziś nie ma zbyt wielu. Rodzina Bauerów z Gniezna jest jedną z tych, z których my, w Interaktywnym Muzeum Gniezna, jesteśmy dumni. O tym, jak ich z Jelonek wypędzono, jak trafili do Częstochowy, a potem wrócili do Gniezna, przeczytacie w kolejnej części artykułu. Co ze złotem w słoiku? O tym też w następnym artykule. Dziś dodajemy jeszcze jeden, niewielki, ale ważny fragment.

15 września 1944 roku przyszli na nasze osiedle Niemcy. Chodzili od domu do domu i wszystko palili. Z szopy w ogrodzie, uciekinierzy z Warszawy uciekali bocznymi ogrodami, by uratować życie. Żydówka zdążyła się ukryć w budzie psa. Nie mogliśmy jej pomóc. Niemcy jej nie znaleźli. Uratowała się na pewno. Może spotkała kogoś, kto się nią zaopiekował – zaznacza, co widać ważne dla niej samej, Pani Teresa.

Jarosław Mikołajczyk

Dane kontaktowe

Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie

ul. Kostrzewskiego 1, 62-200 Gniezno
t: 61 426 46 41
e: sekretariat@muzeumgniezno.pl

NIP: 784-10-10-561, REGON: 639755382

PKOBP Oddział 1 w Gnieźnie
PL 16 1020 4115 0000 9402 0004 0816

Wycieczki, zajęcia muzealne, zwiedzanie indywidualne:
t: 61 426 46 41 w. 210
e: rezerwacje@muzeumgniezno.pl


ZAJRZYJ DO NAS

   

Godziny otwarcia

od poniedziałku do niedzieli
od 9.00 do 18.00
Instytucja Kultury Samorządu Województwa Wielkopolskiego
Piastoziemcy
Wczesneśredniowiecze